Rozdział #8: „Projekt "Equilibrum"!”

    Kobieta o fioletowych, chaotycznie ułożonych włosach spokojnie leżała sobie na dachu jednego z mniejszych budynków znajdujących się w West City. Miasto jak zwykle tętniło życiem. Ostatnia walka z potężnym oponentem, której szkody trzeba było naprawić za pomocą smoczych kul, dostatecznie wymęczyła większość tutejszych wojowników. Teraz dobrą ideą byłoby kilka lat spokoju. Luna od dłuższego czasu rozmyślała o założeniu własnej rodziny, zwłaszcza, że miała już trochę przebytych wiosen za sobą. Podczas owych przemyśleń obok fioletowowłosej pojawiła się kolejna osóbka z ogonem, który charakteryzował istoty, w jakich płynęła krew Saiyan. Rokka to szatynka o równie chaotycznie ułożonych włosach, co jej rówieśniczka - sprawiała jednak wrażenie znacznie weselszej osóbki…
- Nad czym się zastanawiasz, Lunka? – zapytała spokojnie, siadając po turecku obok leżącej koleżanki.
- Myślisz… to znaczy… Sądzisz, że te spokojne czasy będą długo trwały? – odpowiedziała, jednocześnie zadając stosunkowo trudne pytanie.
- Wiesz, co? Nie powinnaś sobie cały czas zadawać tego typu pytań. Spróbuj żyć chwilą! To znacznie lepsze… – oznajmiła spokojnie, klepiąc Lunę po ramieniu i uśmiechając się. Obydwie przedstawicielki płci pięknej podziwiały białe obłoczki, które leniwie wędrowały sobie po błękitnym niebie…

    Międzywymiarowi podróżnicy ostatecznie wylądowali w jakimś lesie, od razu zmniejszając swoją energię do minimalnego możliwego poziomu. Czarnowłosy mężczyzna bez chwili zawahania wzbił się wysoko w powietrze, uprzednio zamykając dziurę w czasoprzestrzeni, a żeby spróbować wypatrzeć jakąkolwiek rzekę lub stawik, w którym będzie mógł się obmyć ze świeżej krwi nieznanego pochodzenia. Wampirzyca wraz z nową członkinią drużyny poleciały zaraz za nim. Kiedy tylko złodziejaszek dostrzegł niewielkie jeziorko znajdujące się w okolicy, momentalnie „odbił” w jego kierunku…
- Ta krew nie należy do człowieka… W sumie, dziwnie pachnie… Ale znajomo. – wyszeptała do siebie Silvia. Jej partner już w locie zdążył się rozebrać niemalże do naga, wrzucając brudne ubranie do wody i wskakując zaraz za nim - szczerze powiedziawszy, zachowywał się jak dziecko. Sawako była jednak do tego przyzwyczajona. Obydwie podróżniczki postanowiły zdjąć jedynie buty i podwinąć nogawki, żeby obmyć zmęczone nóżki. Wszystkim należała się chwila relaksu po tym, czego doświadczyli zaledwie kilka dni wcześniej.
- Hej, Yoh! – krzyknęła czarnowłosa do pluskającego się faceta, który zareagował na jej słowa niczym posłuszny piesek. Owa sytuacja trochę rozbawiła blondynkę siedzącą obok niej.
- Do tej pory nie uzyskałam odpowiedzi! W przypadku Oddyna jeszcze potrafię zrozumieć, ale czemu nie przemieniłeś się w Super Saiyana podczas walki z Viegiem, a zrobiłeś to podczas bitwy o Terrę? – zapytała. Atsuko nie spodziewał się takiego pytania i przez chwilę stał w wodzie, wyglądając na zamyślonego.
- Szczerze powiedziawszy, to już nie pamiętam! – krzyknął zadowolony, uderzając się dumnie w środek klatki piersiowej i przewracając do tyłu. Zielonooka miała ochotę mu poważnie nakopać za udzielenie takiej odpowiedzi, jednak po kilku głębokich oddechach, szybko się uspokoiła.
- Widzisz, Yui? – zadała nagle pytanie nowej członkini „ekipy”. - Przeżyjesz z nami trochę zwariowanych przygód to uświadomisz sobie, że to kretyn. – dodała po krótkiej chwili. Blondynka nieznacznie się uśmiechnęła, spoglądając w niebo. Grupka przybyszów z innego świata w końcu mogła sobie odpocząć…

    Nastolatka w czerwonej podkoszulce, która - swoją drogą - była na nią zdecydowanie za duża, przechadzała się uliczkami East City, wyraźnie szukając jakiejś zaczepki. Wyglądała na zdenerwowaną…
- Jak ten pieprzony palant śmiał mi to powiedzieć prosto w twarz!? – krzyknęła, uderzając o ścianę budynku, obok którego właśnie przechodziła. Zachowanie ciemnowłosej dziewczyny przeraziło większość przechodniów, którzy po prostu pochowali się za pojazdami lub ścianami innych konstrukcji. Po chwili, dziewczę zostało zauważone przez swoją znajomą. Piękna przedstawicielka płci pięknej o różowych włosach najwyraźniej wracała z centrum handlowego, o czym świadczyła chociażby masa toreb w jej dłoniach.
- Kisa? Co Ty tutaj robisz? – zapytała, a następnie zwróciła uwagę na pokaźnej wielkości wgniecenie w budynku i nieprzyjemny wyraz twarzy koleżanki. - I… dlaczego niszczysz ratusz? – dodała niepewnie. Kisa nie miała najmniejszego zamiaru jej odpowiadać. Odbijając się od ziemi, wzbiła się wysoko w powietrze, by po krótkiej chwili zniknąć z oczu zdezorientowanej Tsu. Nastolatka jeszcze przez dobre kilka minut stała w miejscu, próbując zrozumieć sytuację - ostatecznie jednak poszła w kierunku domu.

    Budynki Genetick Corp. wyróżniały się na tle innych budowli znajdujących się w West City. Przede wszystkim, owe konstrukcje wyglądały zdecydowanie bardziej futurystycznie. Poza tym, wschodnia część miasta była tak naprawdę dzielnicą, którą tworzyły właśnie zabudowania skonstruowane za pieniądze rodziny Faucets - naukowców oraz wynalazców. Korytarzem prowadzącym do głównego laboratorium, w największym z budynków, położonym w centrum owej „dzielnicy”, spokojnie szła para naukowców, którzy wesoło gawędzili na jakiś temat. Kiedy dotarli do ogromnej sali, gdzie uwagę zwracały przede wszystkim mechaniczne konstrukcje wykonujące prace w cięższych warunkach za ludzi - którzy jedynie obserwowali projekty wymagające stałego nadzoru - od razu przeszli do kobiety siedzącej przy jednym ze stolików.
- Dalej rozmyśla Pani nad tym równaniem, dzięki któremu można byłoby zakończyć projekt Equilibrum? – młoda dziewczyna w białym fartuchu jedynie poprawiła swoje okulary, oczekując na odpowiedź. Niebieskowłosa kobieta, która pomimo swojego wieku, wyglądała niezwykle młodo, delikatnie przetarła swoje zmęczone czytaniem oczy.
- Mam wrażenie, że jestem bardzo blisko rozwiązania, ale omijam coś ważnego… – oznajmiła spokojnie, uśmiechając się do pary młodych uczonych. - Moja córka mogłaby mi w tym pomóc, ale oczywiście woli przebywać z tą kupą mięśni, niemyślącą o niczym innym, jak walka lub seks. – dodała. Po kilku minutach zebrała wszystkie papiery i powoli udała się do swojego domu. Krótki odpoczynek na pewno byłby wskazany. Być może, dopiero jak się prześpi, wpadnie na jakiś dobry pomysł.

    Kiedy złodziejaszek zmył z siebie litry krwi, zebrał swoje mokre ubranie z jeziorka i wzbił się wysoko w powietrze by po chwili wylądować w bokserkach na brzegu, tuż obok swoich towarzyszek. Obydwie zmierzyły go wzrokiem. Silvia była przyzwyczajona do podobnych sytuacji, jednak Yui widziała Yoha bez ubrania po raz pierwszy. Sam Atsuko nie wyglądał na specjalnie zainteresowanego - był zboczony, lecz od zawsze miał problemy z tym, by rozpoznać czy jakaś kobieta jest w nim zauroczona, czy też niekoniecznie. Zwykle to on wykazywał chęć zapoznania się z przedstawicielkami płci pięknej, oceniając je głównie po wielkości piersi oraz ogólnym wyglądzie. Nieco zarumieniona blondynka szybko odwróciła wzrok, spoglądając na czarnowłosą wampirzycę, która jedynie cicho zachichotała.
- I… co będziemy tutaj robić? – zapytała nieśmiało.
- Przez chwilę odpoczniemy, jeżeli wcześniej nie wpadnie mu coś głupiego do tego pustego łba. – odpowiedziała z nieznacznym uśmiechem, wskazując na międzywymiarowego przestępcę. Mężczyzna natomiast skończył się ubierać i usiadł po turecku obok dziewcząt - trójka podróżników zaczęła ze sobą rozmawiać. Po upływie niecałej godziny musieli jednak przestać, gdyż wyczuli zbliżającą się w ich kierunku, stosunkowo potężną aurę.
- Powinniśmy się schować? – w pytaniu zadanym przez blondynkę można było wyczuć nutkę niepewności. Odruchowo więc zmniejszyła poziom swojej mocy do minimum. Para rzezimieszków również poszła w jej ślady. Żadne z nich nie zamierzało niepotrzebnie zdradzać swojej obecności, chociażby po ostatnich wydarzeniach, przez jakie przyszło im przejść w świecie oznaczonym numerem #212. Na szczęście, kryjówki nie trzeba było długo szukać - gęste korony drzew znajdujących się kilkanaście metrów dalej od zbiornika wodnego idealnie posłużyły za chwilowe schronienie. „Tutejszy” zatrzymał się w locie, a następnie zaczął rozglądać się dookoła, po całym terenie. Tsumiko zastanawiała się nad tym czy przyleciał tutaj akurat z ich powodu czy też może szukał kogoś, bądź czegoś innego. Tym, co przykuło zaś uwagę Yoha i Silvii był natomiast wygląd owej osoby - wojownik do złudzenia przypominał Son Goku, którego znali z wielu innych przestrzeni. Jeżeli okazałby się on tak samo potężny jak wspomniany Saiyan to właśnie natknęli się na spory problem i wypadałoby opuścić to uniwersum jak najszybciej.
- Co robimy? – zapytała lekko podenerwowana wampirzyca, zerkając na partnera.
- Poczekajmy. Może sobie odleci… – rzekł po chwili namysłu, siadając pod drzewem. - Poza tym, coś mi nie pasuje. Goku ma czarne włosy, a ten koleś ma kilka czerwonych kosmyków i ogon. – dodał. Rzeczywiście, po dokładniejszym przyjrzeniu się owemu indywiduum, wyglądał on trochę inaczej. Mimo to, jego moc w dalszym ciągu pozostawała nieokreślona, a co za tym idzie, lepiej było się nie mieszać. Chwilę później, ogoniasty z ogromną szybkością poleciał dalej.
- Mówiłem? Odleciał. – stwierdził, przymykając oczy i próbując zdrzemnąć się pod drzewkiem.
- Wyglądał tak, jakby kogoś szukał. – oznajmiła blondynka, zwracając w końcu na siebie uwagę.
- To chyba nie powinno Nas interesować. Przybyliśmy do tego świata trochę odpocząć, a nie angażować się w kolejne intrygi. – powiedziała spokojnie Sawako, cicho wzdychając. Na twarzy jej kompana pojawił się niewielki uśmiech, którego jednak nie zdążyła dostrzec…

    Zakochana para składająca się ze stosunkowo niskiej dziewczyny oraz młodego mężczyzny mierzącego prawie dwa metry, to na pierwszy rzut oka trochę niecodzienne połączenie. Jeszcze większym zaskoczeniem jest również fakt, że obydwoje posiadają ogony, którymi wesoło „merdają” na prawo i lewo. Nastolatka o długich, błękitnych włosach z uśmiechem na twarzy przechadzała się ze swoim partnerem po największym centrum handlowym w West City. Ten z kolei był jej zupełnym przeciwieństwem - czarne, długie włosy i groźny wyraz twarzy z doskonale widoczną blizną na lewym policzku. To elementy charakterystyczne dla typowego chuligana. Mimo wszystko, pozory czasami mylą i nie powinno oceniać się książki po okładce bez zapoznania się z jej treścią. Neya nagle kichnęła…
- Na zdrowie, kotku. – rzekł czarnowłosy, delikatnie się uśmiechając.
- Dziękuję… Chyba ktoś mnie obgaduje… – odpowiedziała nieco zarumieniona. Jej chłopak był przyzwyczajony do tego wyrazu twarzy, gdyż błękitnowłosa przedstawicielka płci pięknej była odrobinę nieśmiałą osobą. Obydwoje zatrzymali się około metra od wpatrującej się w szybę, ciemnowłosej dziewczyny.
- Hej, jesteś kobietą i na pewno wiesz, o co chodzi. Czemu Saj przykleiła się do szyby tego sklepu? – wskazał palcem na wspomniane dziewczę. Faucets lekko przechyliła głowę, zaś po kilkunastosekundowej obserwacji, zerknęła na partnera.
- Chyba chciałaby kupić pieska… – stwierdziła, wskazując młodemu mężczyźnie nazwę sklepu. Sajren jeszcze przez kilka sekund nie była w stanie oderwać wzroku od szczeniąt. Niestety, nie było jej teraz stać na żadnego zwierzaka. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że jest obserwowana przez swoich znajomych.
- No co? – zapytała z nieco groźnym wyrazem twarzy, prostując się.
- Nic… zupełnie nic. – odpowiedział niepewnie Roy, odwracając wzrok. Miał wrażenie, że zaraz może za to „nic” dostać po twarzy. Na szczęście, tak jak się spodziewał, obydwie nastolatki zaczęły ze sobą rozmawiać i stosunkowo szybko znalazły wspólny temat. Cicho westchnąwszy, powolnym krokiem poszedł za obydwiema zadowolonymi panienkami. Być może mylne wrażenie, że kiedy się śmieją, poruszają właśnie jego temat, nie opuszczało go nawet przez moment…

    Metalowe wrota o pokaźnych rozmiarach zaczęły się powoli otwierać, wpuszczając do ciemnego pomieszczenia trochę światła. Dopiero wtedy można było zauważyć, że jest to pewnego rodzaju grota, którą odpowiednio wyposażono i przygotowano do tego, by służyła za laboratorium. Stos najróżniejszych naczyń, przedziwnych substancji czy niedokończonych konstrukcji jedynie potwierdzał tą tezę. Na ziemi walało się multum otwartych książek z pozaznaczanymi stronicami, a także jeszcze większa ilość kartek, na których spisano równania, schematy lub jakieś plany. W ciemniejszej części groty można było zauważyć dwie komory, które na pierwszy rzut oka wyglądały jak inkubatory dla dorosłego człowieka. Starszy, wyraźnie przestraszony mężczyzna wpadł do swojej pracowni. Rzucając wszystkie papiery na bok, podbiegł do klawiatury komputera odpowiedzialnego za prawidłową pracę wspomnianych komór. Po upływie kilku minut, zaczęły się one otwierać, wypuszczając ze środka przede wszystkim masę chłodnego powietrza. W pierwszym „inkubatorze” znajdował się białowłosy mężczyzna z fioletową opaską na czole. Na jego ubiór składała się fioletowa podkoszulka bez rękawów oraz ciemne, luźne spodnie. Do tego pakietu dochodziły stosunkowo długie opaski na nadgarstkach i sportowe buty w tym samym kolorze, co podkoszulka z kilkoma białymi elementami. W drugiej komorze przebywała natomiast piękna kobieta o długich, blond włosach. W przeciwieństwie do młodzieńca, nie przejawiała ona jednak żadnych oznak życia…
- Cholera… Cholera!! – staruszek zaczął krzyczeć, uderzając kilkukrotnie pięściami w panel.
- Wiedziałem, że to za wcześnie… Ale nie sądziłem, że w tym czasie ktokolwiek mnie wywęszy… – stwierdził, tym razem znacznie ciszej. Białowłosy przyglądał się mu przez dłuższą chwilę, aż w końcu doszedł do wniosku, że warto byłoby cokolwiek powiedzieć.
- Czy to Ty mnie stworzyłeś? – zapytał spokojnie.
- Tak… Tak, to ja Cię stworzyłem! A teraz musisz wykona-… – starszemu mężczyźnie niedane było dokończyć zdania, kiedy jego głowa została oddzielona od reszty ciała za pomocą jednego, celnego kopnięcia.
- Dobrze wiedzieć, że nie spieprzyłeś mnie tak bardzo, jak ją. Niby taki uczony, a nie wgrał żadnego systemu zabezpieczającego przed wykonaniem takiej czynności. Cóż, bywa... Pora się zabawić! – oznajmił, opuszczając grotę powolnym krokiem. Kiedy znalazł się na zewnątrz, złapał głęboki oddech i wzbił się w powietrze. Gdy już znalazł się na odpowiedniej wysokości, wystrzelił w metalowe wejście energetyczny pocisk. Eksplozja zniszczyła całe laboratorium - zarówno truchło doktora, jak i jego „córkę”, której nie zdołał już aktywować. Młodzian z uśmiechem na twarzy poleciał w kierunku… West City.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz